Co trochę ktoś chce przenosić świadomość: jak nie już, to wkrótce, jak nie swoją, to cudzą, no poczytajcie sobie gazety. W niedawnym wywiadzie temat podjął Ray Kurzweil – redakcja pisze: optymista, ale gdy ktoś na starość zaczyna nagle mówić o nieśmiertelnej duszy, to ja bym nie brał tego za przejaw optymizmu. Zwłaszcza gdy ta nieśmiertelna dusza ma być w chmurze. Obliczeniowej. A jak nie optymizm, to co? No cóż… takie życie…
W jaki sposób Kurzweil ma zamiar przenieść się do chmury, tego z tekstu się nie dowiedziałem. A szkoda, gdyż cały koncept uważam za fantazjowanie, więc chętnie poczytałbym o konkretach. Zresztą i tzw. osobliwość – konstrukt wprost kojarzony z Kurzweilem – to pomysł, który też wydaje mi się naciągany.
Najpierw ustalmy, o czym mówimy – co to takiego ta świadomość. Oczywiście w takim najbardziej podstawowym zakresie, bo jeśli idzie o konkrety, to świadomość wciąż pozostaje zagadką. Nas interesują dwie podstawowe kategorie, do których możemy zakwalifikować to, co fizyczne: byty i procesy. Świadomość uznaje się za zjawisko będące pochodną aktywności mózgowej: świadomość nie jest rzeczą, a skoro tak, to nie jest bytem. Chyba że bytem niematerialnym – ale tu wkraczamy na teren wiary w duchy, a nas interesuje tylko to, co mieści się w obszarze nauki. Więc pozostaje proces – aktywność sieci neuronowej mózgu albo jakieś zjawisko emergentne bazujące na tej aktywności. A jeśli tak, to świadomości nie można przenieść, bo nie można przenieść procesu. I już. Kto nie wierzy, niech czyta dalej.
Żeby w prosty sposób pokazać, w czym problem, zróbmy mały eksperyment. Bierzemy dużą miskę i nalewamy do niej wody, następnie do wody rzucamy jakiś przedmiot, np. metalową kulkę. Gdy kulka wpadnie do wody, na powierzchni wody pojawi się fala. I ta fala to jest właśnie proces. Fala pobiegnie do brzegu miski, odbije się od niego, odbicie zderzy się z kolejnymi nabiegającymi zaburzeniami itd.
Teraz bierzemy drugą taką samą miskę, nalewamy do niej wody, stawiamy obok pierwszej. I próbujemy przenieść falę z pierwszej miski do drugiej – ale tak, żeby w całości wyjąć ją z jednej miski i włożyć do drugiej… Nie wodę, tylko samą falę. Widać już, w czym problem: tego zrobić się nie da i nie jest to jakiś problem techniczny, który dałoby się obejść, doskonaląc procedury lub sprzęt. Ale możecie próbować.
Dobrze, powie ktoś, świadomości przenieść się być może nie da, ale pewnie da się ją zreplikować, w końcu w drugiej misce też możemy „wygenerować” falę, a jak się postaramy, będzie ona taka sama jak pierwsza. Zawsze to jakaś pociecha, że gdy nas już nie będzie, wciąż gdzieś będzie trwał nasz sobowtór, od nas nieodróżnialny.
Cóż, zreplikować da się, owszem, ale tylko teoretycznie. Przynajmniej jeśli replikacja ma być wierna. Rzucamy do drugiej miski kulkę – taką samą i w taki sam sposób. Na wodzie pojawi się fala. Lecz żeby ta fala była identyczna z falą z pierwszej miski, spełnionych musi zostać wiele warunków: kulka musi uderzyć w taflę wody w to samo miejsce (względem brzegów miski), z taką samą prędkością i pod takim samym kątem; miednica musi być identyczna z pierwszą, musi być w niej dokładnie tyle samo wody; ciśnienie atmosferyczne, siła ciążenia, temperatura wody i powietrza, turbulencje powietrza nad powierzchnią wody… i mnóstwo innych czynników, to wszystko musi być dokładnie takie samo. Szansa na spełnienie wszystkich warunków jest w praktyce zerowa.
Ale czy rzeczywiście ten drugi proces musi być identyczny, czy może wystarczy, że będzie nieodróżnialny od pierwszego – dla zewnętrznego obserwatora, który nie ma możliwości dokładnego sprawdzenia, jak to wszystko funkcjonuje. No cóż… czy wystarczy, czy nie wystarczy, to już nie mnie oceniać: ja sobowtóra w misce nie potrzebuję, niech decydują o tym ci, którzy mają taką potrzebę albo fantazję – nic lepszego im nie zostanie, więc jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma…
Ale zaraz, kochani, nie tak prędko… Eksperyment z miską to był przecież tylko przykład, mający pokazać istotę i skalę problemu, a nam ostatecznie nie idzie o przenoszenie fali z miski do miski, tylko o przenoszenie świadomości: z mózgu do… no przecież że nie do miski! Chyba że ktoś bardzo chce, to niech sobie przenosi czy replikuje swoją świadomość w misce – jak się uda, na pewno będą pisać o tym wszystkie gazety.
Ustaliliśmy, że aby zreplikować proces, musimy posiadać drugi dokładnie taki sam nośnik materialny, który służy za podłoże tego procesu. W przypadku świadomości tym nośnikiem jest mózg, więc musielibyśmy mieć drugi identyczny mózg. I jeśli już go będziemy mieć, to nic więcej nie musimy robić, bo jeśli będzie on identyczny z pierwszym (co oznacza również i przede wszystkim, że będzie podtrzymywany przy życiu i stymulowany zmysłowo przez ciało lub jego funkcjonalny odpowiednik), to świadomość pojawi się w tym mózgu niejako z konieczności. Czyli budujemy biologicznego sobowtóra, a chyba nie o to chodziło. Pomijając fakt, że jest to niewykonalne i pozostanie takim prawdopodobnie na zawsze.
Technoidealistom, którzy mają zamiar przenosić świadomość na jakiś nośnik cyfrowy, czyli w zasadzie do komputera, proponuję, by najpierw spróbowali przenieść tam znacznie prostszą falę z naszej miski. Albo chociaż zreplikować – tylko nie zalejcie komputera! To, że być może kiedyś uda się zbudować świadomy komputer, świadomą maszynę cyfrową, niczego tu nie zmienia, bo to będzie całkiem inna świadomość.
Skąd więc te wszystkie opowieści o przenoszeniu świadomości, powielane już nie tylko w literaturze science fiction, ale i w poważnym dyskursie? Bo przecież Ray Kurzweil nie jest jakimś odosobnionym przypadkiem. Mam pewne podejrzenie: temat jest nośny i skoro na gadaniu o tym można zarobić, to czemu nie… Czyli jak zwykle: gdy nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze.
Przenieść świadomości nie można, powielić też w zasadzie nie, ale jest jeszcze trzecia możliwość, jeszcze nie traćcie nadziei. Ta możliwość to symulacja. Substytut? Pewnie tak, ale jak się nie ma, co się lubi… Gdyby w maszynie cyfrowej dało się świadomość symulować tak, by dla postronnych była nieodróżnialna od oryginału, wielu naszych technoidealistów przyklasnęłoby z entuzjazmem. A i od strony technicznej wydaje się to osiągalne, jeśli nie dziś, to wkrótce. Jak pożyjemy, to zobaczymy… przypuszczam jednak, że wszystko, na co będzie można liczyć, to jakiś substytut substytutu.
Spośród teorii tyczących umysłu i świadomości najbardziej obiecujące wydają mi się te, która mówią, że świadomość sama w sobie jest swoistą symulacją – symulacją świata zewnętrznego dokonywaną przez mózg (Dennett, Metzinger). Więc ostatecznie mielibyśmy symulację symulacji – nie wiadomo, co z tego wyjdzie. No i świadomość jest czymś, czego doświadcza się „od wewnątrz”, natomiast świadomość innych przyjmowana jest na wiarę na podstawie własnego doświadczenia. A skoro tak, to nie sposób wykazać, że to, co symulujemy, to świadomość.
Teoretycznie można podjąć próbę symulacji całego mózgu. Założyliśmy, że świadomość jest procesem emergentnym wynikającym z aktywności procesów mózgowych: ale czy jest to pochodna działania konkretnej fizycznej sieci neuronowej, czy też może samych procesów obliczeniowych generowanych przez tę sieć? Świadomość w symulowanym mózgu byłaby możliwa tylko w tym drugim przypadku (tak samo zresztą jak świadomość w obecnie istniejących sieciach neuronowych, na których działają modele językowe – to nie są sieci fizyczne, lecz symulowane). No i oczywiście, ażeby taki mózg symulować, musimy znać dokładnie jego budowę i działanie, w grę wchodzi nie tylko sieć neuronowa, ale dosłownie wszystko, co na działanie mózgu ma wpływ, np. hormony, wytwarzane w innych częściach ciała. Więc możliwość dokładnej całościowej symulacji jest chyba tylko teoretyczna. Aczkolwiek tu i ówdzie podejmowane są próby takich symulacji, ponoć obiecujące – oczywiście na razie na małą skalę, pewnych obszarów modelowego mózgu, a nie konkretnej osoby. Przeto może kiedyś uda się symulować coś na tyle przybliżonego, że będzie prawie jak... tu wpisać imię i nazwisko. Ale „prawie” robi różnicę, w końcu można być Phineasem Gage'em sprzed lub po wypadku... Jeśli jednak komuś nie robi to różnicy, to znaczy, że w osiągnięciu celu nic mu nie zrobi różnicy – przeto dla takiego kogoś istnieje możliwość znacznie prostsza, tańsza, dostępna w zasadzie już dziś, a do tego taka, po zrealizowaniu której nie będzie zagrożenia, że kopia delikwenta stanie się obwoźną atrakcją kognitywistyczną (no, chyba że sam delikwent będzie posiadał inne potrzebne po temu atrybuty).
Oprócz świadomości mamy jeszcze osobowość – i to właśnie osobowość, a nie świadomość, odpowiada za to, jacy jesteśmy. Osobowość (charakter), czyli, bardzo upraszczając, zestaw reakcji na rozmaite zdarzenia, reakcji właściwych danej osobie.
Z symulowaniem osobowości problemu nie będzie, w zasadzie już dziś można to robić, bo przecież tym właśnie jest maszyna udająca człowieka np. w rozmowie. Na razie to udawanie jest proste, niezróżnicowane, ale to dopiero początki, nic nie stoi na przeszkodzie, by np. chatbota zaprogramować tak, żeby miał swój charakter, swoją osobowość: uprzejmy, kłótliwy, wyrażający się w sposób właściwy dla określonej grupy społecznej itp. Będzie to tanie i dostępne dla każdego: zamiast sztywnego programowania jakiś program uczenia maszynowego, który, obserwując reakcje i mowę człowieka, przeniesie jego charakter na maszynę – w praktyce pewnie do chmury. Chyba że ktoś będzie chciał trzymać kolegę w domu, ale to będzie droższe...
Może ktoś zapytać: po co to wszystko? Po co komu udający jego osobę program komputerowy? Cóż… a po co człowiekowi okazały i kosztowny nagrobek, który często buduje sobie jeszcze za życia? Myślę, że motywacje, może nieświadome, są te same. Ta podróbka naszej osobowości, która po nas zostanie, to właśnie taki nowy rodzaj nagrobka. Taki Nagrobek 3.0…
Napiszmy to wielkimi literami:
NAGROBEK 3.0
Nadzieja umiera ostatnia.
*
Długo byłem w obozie „świadomość to byt”, ale od paru lat mądrzejszy i nawet bardziej intuicyjny wydaje mi się pogląd, że „świadomość to proces”. Zgadzam się więc ze wszystkim, co piszesz – dobra analogia z falą w misce! Podsumowując, świadomość jest immanentna dla procesów w konkretnym mózgu (umyśle), w którym się realizuje, więc nie da się jej skopiować.
Dodam od siebie, że takie podejście częściowo (całkowicie?) rozwiązuje „trudny problem świadomości” Chalmersa: Skoro świadomość nie jest bytem, który w niezrozumiały, mistyczny niemalże sposób powstaje w mózgu, nie ma powodu, by głowić (he he) się nad przyczynowo-skutkowym połączeniem pomiędzy neurochemicznym (albo jakimś innym) „podglebiem”, a jaźnią.
Owszem, możemy zastanawiać się, jakie dokładnie elementy procesu decydują o wyłonieniu się świadomości (przeglądu kandydatów dokonuje Korzeniewski w zgrabnej książeczce „Od neuronu do samoświadomości”), ale już pytanie „dlaczego?” zostanie rozbrojone, jeżeli tylko przyjmiemy, że ten proces wyłania się stopniowo. Okej, może stąd niedaleko do jakiejś formy panpsychizmu, ale mnie to akurat nie przeszkadza. :)