Stowarzyszenie Tłumaczy AI
Czy postępy w jakości maszynowych przekładów można będzie mierzyć ilością zarzutów kierowanych pod adresem tłumaczy – że z takiej pomocy korzystali? Być może. Ale widzę też potencjał na powstanie mody na takie pretensje: AI na każdym kroku: w radiu o AI, w telewizorze o AI, w internecie o AI, jedni straszą, drudzy kadzą, przeto gdy naładowany tą ekspresją, Bogu ducha winny czytelnik (lub czytelniczka) znajdzie w jakiejś świeżo wydanej książce kilka nieskładnych zdań lub innych błędów, to i zaraz w głowie rodzi się wzburzenie: ha, łapserdaku, przez AI tłumaczyłeś! własnej sieci neuronowej ci nie staje, to sztucznej próbujesz!
Taka naszła mnie refleksja po niedawnej „aferze”, której źródłem była książka Iran. Historia współczesna, przełożona przez Pawła Szadkowskiego, a wydana przez Copernicus Center Press. Sądząc po wzburzeniu dyskutantów: świat się kończy, życie stało się bez sensu, marność i apokalipsa.
Nie oceniam jakości przekładu – w darmowym fragmencie nie znalazłem jakichś spektakularnych wpadek; przywoływane kalki z angielskiego są ciekawe i podejrzane, ale dlaczego ma to być wina AI? Redakcja, owszem, przepuściła, jednak domniemane korzystanie z AI jest przewinieniem samym w sobie. Kilka lat temu zarzuty tego typu kierowane byłyby właśnie do osób odpowiedzialnych za redakcję – o ile w czasach przedfacebookowych ktokolwiek by się tym ekscytował. A dziś wszyscy huzia na AI.
*
Automatyczne translatory są coraz lepsze i już dziś na ogół otrzymujemy tekst, który bez problemu można zrozumieć, nawet jeśli pojawiają się w nim błędy. W przypadku prostych tekstów można nie zauważyć, że to przekład maszynowy. W przypadku bardziej wymagającej literatury tak dobrze nie jest, bywa kanciasto, a nieraz i straszno. A czy będzie lepiej – zobaczymy.
Ale jeżeli w końcu AI będzie w przekładach na tyle dobra, że zastąpi tłumaczy – jeśli nie wszędzie, to w większości przypadków – konsekwencje mogą być ciekawe. I nie chodzi o to, że tłumacze stracą robotę – to może być najmniej zauważalny element całej kaskady przemian, które przemodelują rynek wydawniczy. I na ten temat trochę futurystycznych przemyśleń. Ale bez zobowiązań. To nie jest porada inwestycyjna.
Załóżmy, że mamy już tego tłumacza AI, którego przekłady są bardzo dobrej jakości – będziemy go nazywać AIT. I rozpatrzmy sytuację z trzech perspektyw (to nie są osobne scenariusze, lecz punkty widzenia najważniejszych aktorów działających na rynku – efekt końcowy będzie wynikiem ich wzajemnych wpływów).
1. Perspektywa czytelnika (lub czytelniczki).
Zdecydowana większość książek, które czytam, to przekłady. Mogę więc przeczytać to, co na polski zostanie przełożone, i muszę czekać, aż zostanie przełożone. Jeśli mam dostęp do AIT, mogę sobie przetłumaczyć każdą pozycję w dowolnym czasie. Jeśli tak zrobię, to ewentualnego późniejszego „zwykłego” przekładu już nie kupię. Ale też, zapewne, przetłumaczę sobie sporo książek, które mnie interesują, a które po polsku nigdy nie zostałyby wydane. A że czas, jaki poświęcam na czytanie, jest siłą rzeczy ograniczony, to skoro poświęcę go na pozycje, których po polsku nigdy bym nie dostał, to będę musiał ograniczyć czytanie tych, co po polsku zostaną wydane – i którymi zainteresowałbym się, gdybym nie miał dostępu do tamtych, dostępnych tylko po angielsku, które mnie akurat interesują bardziej.
Rzućmy okiem na sytuację na rynku wydawniczym. Nakłady są niewielkie, zysk/strata to loteria, może decydować o tym kilkaset egzemplarzy, 10-20% nakładu. Więc wystarczy, że taki procent potencjalnych czytelników przerzuci się na AIT, i już biznes przestanie się spinać. Owszem, wciąż większość sprzedaży stanowią książki papierowe, a „własne” przekłady AIT będą oczywiście dotyczyły wersji elektronicznych, można jednak przypuszczać, że perspektywa szybkiego i łatwego dostępu do bogatego rynku angielskiego (tudzież innych) skłoni wielu czytaczy papieru do przejścia na ebooki. Do tego czytniki stają się coraz lepsze, upowszechnienie kolorowych ekranów i systemu Android uczyni z nich urządzenia uniwersalne, podobne tabletom, i to zapewne również wpłynie na rachuby wielu czytelników.
Kiedy już ten istotny procent czytelników zacznie korzystać z przekładów AIT, wpłynie to na kalkulacje wydawców – zapewne zaczną wydawać mniej tytułów zagranicznych, wydawane będą tylko pozycje najbardziej rokujące. Ale mniejsza ilość przekładów spowoduje zapewne, że kolejna grupa czytelników zacznie korzystać z wydań obcojęzycznych tłumaczonych przez AIT, co z kolei jeszcze bardziej obniży rentowność tłumaczeń dokonywanych przez ludzi... I tak dalej...
2. Perspektywa wydawcy.
Ściśle biorąc, wydawcy, który jest posiadaczem praw do książki.
Wydawca sprzedaje prawa do wydań w innych językach. Sprzedaje na ogół tylko niewielką część tego, co ma – rzeczy najciekawsze, najbardziej rokujące. Jeśli ma dostęp do taniego AIT, może hurtem tłumaczyć wszystko na wszystkie dostępne języki, oferować je natychmiast po premierze albo w dowolnym wybranym momencie, ebooki dostępne powszechnie, papier być może w druku na życzenie, jako usługa zlecana osobnym firmom – jeśli będzie zapotrzebowanie, takowe na pewno powstaną. W locie można będzie też, rzecz oczywista, produkować i udostępniać audiobooki. Przy sprzedaży praw wydawca pobiera zaliczkę, więc z niektórymi tytułami można zaczekać – być może trafi ktoś chętny, żeby zapłacić ekstra; można też sprzedawać prawa tylko do papieru. Lub inne kombinacje, w zależności od bieżących kalkulacji.
Czytelnik znowu ma szybki i bezproblemowy dostęp do tytułów zagranicznych, więc ogranicza nabywanie tych wydawanych lokalnie, to z kolei powoduje, że wydawanie przekładów już się tak nie opłaca, więc wydaje się ich mniej... i tak dalej, kręćcie się wrzeciona...
3. Perspektywa AI.
Żartowałem. AI na razie nie ma perspektyw (przynajmniej w tym znaczeniu), a jeśli takowe posiądzie, to, jak niektórzy głoszą, będzie po nas. Więc: perspektywa dostawcy usług AIT. Będą to właściciele translatorów AI, opartych na AI syntezatorów mowy itp. Dziś np. Google, OpenAI, Meta, w przyszłości pojawią się pewnie kolejne firmy.
Wydawcy bywają konserwatywni i mogą nie kwapić się do zmian. Dlatego sami z siebie być może do rewolucji nie przystąpią, trzeba ich będzie do tego przekonać, a może nawet przymusić – tak jak poniekąd do zmiany biznesowego modelu przymuszony został rynek muzyczny.
Toteż właściciel AIT, ten wspomniany wcześniej dostawca usług, zaoferuje nie tylko translację i produkcję audiobooków, ale również globalną sprzedaż, może również promocję (np. Google, Meta ze swoimi istniejącymi już możliwościami). Zaoferują to nie tylko wydawcom, ale i wprost autorom (lub ich agentom), w ten sposób do obiegu wejdą ponownie wszelkie pozycje wydane wcześniej, ale niewznawiane. Znajdzie się też miejsce dla selfpublisherów (w tym również tych z dołu skali – którzy w dedykowanych im AI-owych Asystentach Pisarza odnajdą swoją lepszą wersję).
Na koniec dnia sytuacja przedstawia się tak oto: każda nowa książka tłumaczona jest natychmiast na wszystkie dostępne języki, produkowane są od razu ebooki i audiobooki, a kolekcjonerzy starych mebli mogą za ekstra dopłatą nabyć również wersję papierową, może w prostym druku na życzenie, a może w wersji exclusive ze złoconymi brzegami. Wszystko sprawnie, szybko i bez wychodzenia z wanny. Żyć, nie umierać. Nie?